Olha Oltarzhevska przed atakiem Rosji pracowała jako specjalistka ds. public relations i zajmowała się kontaktem z lokalnymi mediami. Obecnie komunikuje się z mediami międzynarodowymi i w ten sposób walczy z rosyjską propagandą. Poniżej publikujemy treść otrzymanego od niej maila, przetłumaczoną na język polski.
Nazywam się Olha Oltarzhevska i jestem Ukrainką. Mam 22 lata. Jak wiecie, nasz kraj jest teraz w stanie wojny.
Przed wybuchem wojny żyłam bez zmartwień, studiowałam na najlepszym uniwersytecie w kraju (Kijowski Uniwersytet Narodowy im. Tarasa Szewczenki), grałam na instrumentach muzycznych, zaczęłam uczęszczać na kursy hiszpańskiego i wiodłam szczęśliwe życie. Pracowałem również jako copywriter, udało mi się zdobyć dyplom z public relations. Teraz musiałam napisać pracę magisterską z komunikacji strategicznej. Na Ukrainie od czterech lat pracuję jako specjalistka ds. public relations. A komunikacja z mediami to moja praca na bieżąco. Wcześniej komunikowałam się z mediami lokalnymi, ale teraz ze względu na okoliczności przerzuciłam się na międzynarodowe.
Rosyjscy terroryści od 2 tygodni bezlitośnie bombardują nasze miasto.
Moja rodzina i ja mieszkamy w piwnicy od ponad tygodnia. Eksplozje słychać codziennie. To dobrze, że jesteśmy w sektorze prywatnym, więc myślę, że więcej domów, które znajdują się w pobliżu sektora prywatnego, pomaga nam trochę chronić.
Na razie nigdzie nie będziemy uciekać z miasta ani ze wsi. Po pierwsze jest to bardzo ryzykowne, a po drugie nasi sąsiedzi przywieźli do nas swoje dzieci i dużą ilość zwierząt. Dlatego musimy się nimi zająć. Jako jedyni posiadamy piwnicę w domu.
Dziś wieczorem pojawiło się ostrzeżenie, że chcą wysadzić fabrykę Antonowa. I znajduje się około 600 metrów od nas (załączam zdjęcie gdzie jestem i gdzie jest zakład Antonowa).
Sytuacja w Kijowie pozostaje stabilna. Jednak moja koleżanka mówi: „Właśnie zadzwoniła do mnie moja mama, w Mariupolu jest bardzo źle. Poprosiła mnie, żebym coś zrobiła, żeby we wszystkich językach rozpowszechniała to, co się dzieje w Mariupolu, żeby zagraniczne media zwróciły uwagę. Wszystkie zielone korytarze zostały zniszczone przez okupantów, nie ma wody, nie ma jedzenia, ludzie siedzą w bunkrze, wszyscy wymiotują, piją wodę techniczną, ludzie umierają od odwodnienia, wszystkie konwoje humanitarne jadące do Mariupola są ostrzeliwane przez rosyjskie wojsko, ludzie leżą na ulicach, odeszli. To ludobójstwo.
Przedstawiciele „kraju sąsiedniego” strzelają na ulicach do dzieci, kobiet, księży i zwierząt. Wojsko rosyjskie chciało wysadzić w powietrze elektrownię atomową w naszym kraju, celują w szpitale, przedszkola, a nawet zrzuciły bombę na tereny cmentarzy.
Najgorsze jest to, że teraz Rosja prowadzi wojnę nie tylko na polu bitwy, ale także na froncie informacyjnym. A jeśli otrzymaliśmy już wsparcie od 128 państw, które twierdzą, że Rosja rozpoczęła wojnę, wszyscy mieszkańcy Rosji zakładają, że Putin przed kimś nas ratuje. Chociaż mamy bardzo przyjazny kraj i nie potrzebujemy tego zbawienia, które niszczy. Na uniwersytecie studiowałam standardy dziennikarskie. I wiem, że autor nie może wstawić do tekstu osobistej opinii. Ale Rosjanie używają mediów jako narzędzia propagandowego i nic więcej.
Myśleli już o napisaniu artykułu, że dzieci we Lwowie (zachodnim mieście Ukrainy) codziennie palą rosyjską flagę przed szkołą. Mówią, że nasz prezydent jest narkomanem. Chociaż w rzeczywistości o jego złym wyglądzie przemawia fakt, że nie spał od dwóch tygodni. Nasz prezydent jest bardzo odważny. Nie spodziewałem się tego po nim. A ci propagandyści piszą też, że na śniadanie zjadamy głowy rosyjskich dzieci, zaczepiamy rosyjskojęzycznych mieszkańców na terytorium Ukrainy i próbujemy rozstrzelać tych, którzy chcieli opuścić kraj.